Na Cabo da Roca szaleje huragan tak silny, że strach podejść na skraj urwiska. Wzgórze porastają skalniaki w jaskrawych barwach żółcieni, czerwieni i pomarańczy, niczym płomyki gęsto ustawionych zniczy - jakby płonęły na cześć poległych w morzu żeglarzy.
Na szczycie przylądka (144 m n.p.m.) zbudowano niedużą latarnię morską (XIX w., nic ciekawego). Nie zwiedzimy jej (choć można wejść na ogrodzony teren), warto za to przejść się na drugą stronę latarni - widok na wybrzeże jest stamtąd zupełnie inny.
Warto poprzechadzać się po kamieniach wzdłuż urwiska. To właśnie po obu stronach przylądka odnalazłem najciekawsze widoki: wyrastające prosto z morza różowiutkie skały, o które rozbijają się spienione wody.
Obok punktu widokowego umieszczono krzyż na kilkumetrowym kamiennym podeście. Napis wygrawerowany na cokole podaje dokładną pozycję geograficzną i wysokość tego miejsca, a także słowa, w jakich w "Luizjadach" skomentował wizytę na Cabo poeta Luis de Camoes. "Miejsce, gdzie ziemia się kończy, a morze zaczyna" - w słowach portugalskiego wieszcza nie ma ani krztyny przesady.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz