środa, 23 marca 2011

Czterdzieści lat mineło...

Każdego roku, jeden dzień naszego życia upływa na celebracji urodzin. Z reguły dzień ten oznacza tylko tyle,  że stajemy się w ogólnym “życiowym dorobku” o rok bardziej doświadczeni. Niektóre “okrągłe” daty staramy się celebrować w sposób szczególny, organizując specjalne przyjęcia lub obchodząc je w specjalnych miejsach. 
Moje czterdzieste urodziny obchodziłem w wyjątkowym miejscu, jakim był pływający dom, stojący w jednym z igarapre na Rio Negro.



Już tydzień przed urodzinami grupa przyjaciół przybyła do serca brazylijskiej Amazonii, aby odpocząć, poznać Amazonię, świętować moje urodziny i przeżyć niesamowite chwile wśód dziewiczej przyrody.
Nasza przygoda rozpoczeła się od dokonania niezbędnych zakupów. Tygodniowy wypad dziesięciu osób w amazoński las wymaga zakupienia wszystkiego, co będzie nam potrzebne, gdyż najbliższy sklepik będzie odległy o wiele godzin drogi. W związku z tym lista zakupów była długa i skrupulatna. Chleb, mąka, woda do picia, soki, owoce, mięso, węgiel drzewny, paliwo, sól, makaron to tylko niektóre artykuły z długiej listy. 


W poniedziałkowy poranek wszyscy weszliśmy na Santa Maria do Rio Negro – nasz statek, który przez najbliższy tydzień będzie służył nam swoim pokładem i przybyliśmy do pływającego domku, który właśnie w tym dniu przemierzał  Rio Negro, aby zakotwiczyć w nowym miejscu. Nasz statek i jeszcze jeden posłużyły teraz za holowniki domku, a my mogliśmy, siedząc na podłodze domku, realizować dziecinne marzenia pokonywania dzikich przestrzeni na pływająej tratwie. 



Podróż jest długa, lecz przebiega zgodnie z planami. Możemy podziwiać krajobrazy i zachwycać się wielkością Rio Negro, rzeki  która pokazuje nam wielkość i wspaniałość amazońskiej zieleni. Wpływamy do igarapé. Tutaj zakotwiczymy domek i spędzimy większą część tygodnia. 



Zbliża się godzina osiemnasta, a wraz z nią nastaje tropikalna ciemność. Z ciemności wynurzają się dźwięki natury. Z ciekawością siadamy na podłodze i zaczynamy słuchać niesamowitego koncertu natury. Czuję się jak w wielkiej sali koncertowej. 



Orkiestra natury z każdej strony “atakuje”nas niesamowitymi dźwiękami. Nieznane z nazwy cykady, żaby rozmawiają ze sobą niesamowitą gamą dźwięków. Koncert jest jedyny w swoim rodzaju. Będzie nam towarzyszył każdej nocy, ale ten pierwszy jest niezapomniany, jedyny w swoim rodzaju. Przez całą noc można wsłuchiwać się w niesamowity koncert zmieniających się wykonawców. Wprawne ucho może bez patrzenia na zegarek powiedzieć, która jest godzina w amazońskiej dżungli, gdyż każdy z jej mieszkańców ma swoją godzinę na włączenie się do koncertu. Natura jest najlepszym dyrygentem.



Spanie w hamaku, pod niebem z niezliczoną ilością jasno świecących gwiazd, jest atrakcją, której nie zapewni nawet najbardziej luksusowy hotel. 




Tydzień w pływającym domku mija szybko. Małe, zwykłe czynności urozmaicają czas. Pieczona na grilu ryba – pięciokilowy tucunare – smakuje niesamowicie. Nieraz tylko chwila zadumy nad pięknem otaczającej przyrody i możliwym beztroskim spędzaniem czasu… Jak niewiele potrzeba, żeby być szczęśliwym! 


Wyprawy do amazońskiej dżungli przypominają o prawdziwym zielonym piekle, w jakim się znajdujemy. Nad Rio Negro przyjemny wiaterek ochładza nasze ciała. Moskity nie mają chęci na posileniem się naszą krwią. Sytuacja zmienia się po pokonaniu pierwszego metra w dżungli. Pot błyskawicznie oblewa nasze ciała. Wąska ścieżka jest zbyt mała na nasze potężne ciała. Ciągle ocieramy się o pnącza, konary. Tysiące moskitów atakuje nas. Dżungla hałasuje. Słychać miliony różnych dźwięków skrzydlatych małych mieszkańców tropikalnych lasów. Ciekawe jak przeżyły w tym miejscu bez naszej krwi? 




Warto przemierzyć ścieżkę, aby przypomnieć sobie o prawdzie amazońskich lasów. Nie można pozwolić sobie na chwilę postoju, gdyż tysiące mrówek czeka, aby pożywić się naszymi kończynami. 



Po wyjściu z lasu kąpiel w ciepłych nurtach Rio Negro jest prawdziwym odprężeniem. 

W dzień urodzin kolejna niespodzianka. Świeżo upieczone ciasto z zapalonymi urodzinowymi świeczkami i gromkie STO LAT na chwilę zakłóciło ciszę amazońskich lasów. Było to jedno z najlepszych ciast jakie jadłem. 



Chwila zadumy i ciszy, aby pomyśleć nad życzeniem przed zgaszeniem świeczek. Mam nadzieję, że spełnią się…

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Zbyniu! Jesteś niesamowity!!! Tyle lat musiałeś czekać na to ciasto...
Niech i moje życzenia dołączą się
do tych zapachów - Zygmunt

Artur pisze...

a dziekuje bardzo, nieraz warto czekac, a upiec ciasto w takich warunkach to nie prawdziwy wyczyn