czwartek, 14 lutego 2013

Klasztor św. Dominika w Limie

Miasto Królów, jak jest nazywana stolica Peru, pomimo że już kilkakrotnie było niszczone przez rozległe trzęsienia ziemi, ma się czym pochwalić. 
Zwiedzając miasto warto zajrzeć do kościoła św. Dominika (Iglesia de Santo Domingo). Tu zrozumiemy dlaczego w wielu kościołach Ameryki hiszpańskojęzycznej, na obszarze od Ziemi Ognistej do Rio Grande, można ujrzeć figurę świętego o intrygującym wyglądzie, zaopatrzoną w dziwne atrybuty.


Przedstawia młodego mężczyznę o ciemnej cerze i krótkich, mocno kręconych włosach, o sympatycznym wyrazie twarzy, noszącego biały habit dominikański z czarnym płatem szkaplerza zamiast kaptura. Mulat trzyma w ręku miotłę, najprawdziwszą miotłę jutową, i to na ołtarzu! U stóp ma myszy, często również kota, a nawet psa, jeśli rzeźbiarzowi starczyło na postumencie miejsca.


To święty Marcin de Porres, pierwszy Mulat wyniesiony na ołtarze, kanonizowany dopiero w 1962 roku przez Jana XXIII, chociaż jego proces beatyfikacyjny ukończono w Limie już w 1664 roku, dwadzieścia pięć lat po śmierci tego niezwykłego człowieka. 


Iglesia de Santo Domingo (kościół św. Dominika), usytuowany na początku Camaná, została wzniesiona na gruncie podarowanym w 1535 r. przez Francisca Pizarra dominikaninowi Vicentemu Valverdemu. Budowa trwała od 1540 do 1599 r., a większą część wnętrza przekształcono pod koniec XVIII w.



W kościele znajdują się nagrobki św. Róży, św. Jana z Macias oraz św. Martína de Porres (pierwszego czarnoskórego świętego z Ameryki), jak też alabastrowy posąg św. Róży, podarowany kościołowi przez papieża Klemensa w 1669 r., oraz piękne mozaiki przedstawiające sceny z życia św. Dominika. 



Krużganki są ciche i przyjemne. Spoglądając na nie można zachwycić się wspaniałą architekturą kolonialną. Św. Marcin de Porres mieszkał w klasztorze Dominikanów prowincji św. Jana Chrzciciela, tym samym, który stoi do dziś i stanowi architektoniczną ozdobę obecnie 9-milionowej Limy.



W kolejnych stuleciach kościół i klasztor poddawano modyfikacjom po licznych trzęsieniach ziemi. Pod względem architektury ciągle jawi się jako przykład bogatego baroku peruwiańskiego z domieszką elementów neoklasycznych i odległymi wpływami mauretańskimi.



Ogromne gmachy klasztorne, założone na planie kwadratu wokół przestronnych wirydarzy, służyły pierwotnie nie tylko zakonnikom, ale i studentom. 



Klasztor jest swoistą ostoją peruwiańskiej sztuki sakralnej. Posiada ogromny zbiór ksiąg, bogatą kolekcję mebli, liczne obrazy przywiezione z Europy i malowane na miejscu w duchu sławnej szkoły kuzkańskiej.



Jego wirydarze to oazy ciszy, sprzyjającej medytacji i trwaniu w jedności z Bogiem; to zaciszne ogrody pełne tropikalnych roślin; to przykład maestrii w sztuce układania azulejos – płytek ceramicznych o nieprawdopodobnym bogactwie wzorów. Z płytek tych ułożono kwiatowe wzory na filarach i ścianach galerii. 



Ale klasztor i kościół to przede wszystkim miejsce pamiątek i relikwii świętych, sanktuarium ich czci. Pod schodami przewodnicy pokazują celę, gdzie żył w skrajnym ubóstwie św. Marcin. Sarkofag z jego szczątkami znajduje się w jednej z kaplic, podobnie jak sarkofag jego sąsiadki i koleżanki, św. Róży z Limy.



Kościół św. Dominika, połączony z klasztorem dominikanów znajduje się tuż za wzniosłą i piękną katedrą w Limie. Wszystkie miejsca kościoła ukazują typową religijność pozostawioną przez hiszpańskich kolonizatorów.



Figury świętych są ubrane w bogato zdobione szaty i peruki. Na każdym kroku napotyka się nawiązanie do dwóch świętych z Limy: Róży i Marcina de Porres. Ona – kobieta wyjątkowej urody, córka rodziny „czystej” krwi, on – Mulat, zrodzony z obywatela hiszpańskiego i córki afrykańskich niewolników.



Sąsiedzi, ludzie jednego ducha, wskutek podziałów społecznych z konieczności oddaleni od siebie. Połączyła ich miłość do Boga i ludzi. I świętość. Doczekali się wspólnego ołtarza i kultu jednakowo głęboko zakorzenionego w kulturze i świadomości peruwiańskiej.



Święta Róża, a właściwie Isabel, bo takie imię otrzymała na chrzcie świętym, przez swoją mamę była zarazem ukochana i odrzucana. To właśnie matka, ujrzawszy niezwykłą piękność dziewczynki, nazwała ją Różą. Izabela-Róża szybko odkryła w sobie ducha ascezy, lecz przede wszystkim służby. Oddała się służbie chorym.



Tatuś Hiszpan nie lubił św. Marcina  za kolor skóry - mama była Murzynką. Dominikanie nie chcieli go przyjąć na brata zakonnego, bo był nieślubnym dzieckiem. W końcu go przyjęli, a nawet uczynili po latach przełożonym.



Studiów marketingu nie skończył, ale jego jednoosobowy „bieda biznes” wspierał dziennie 160 nędzarzy, a według wyliczeń skrupulatnych buchalterów tygodniowo wydawał na to ok. 2000 USD. Jak mu zamykali drzwi do chorych, to przenikał przez nie.



Nie tracąc czasu na podróże, dzięki darowi bilokacji zjawiał się przy cierpiących daleko od Limy, której nigdy nie opuszczał. Zawszonych i zarobaczonych nędzarzy kładł we własnym łóżku.



Kiedy nie miał pieniędzy na wykup niewolników, zaproponował przełożonym, żeby go sprzedali jako niewolnika i za to wykupili innych. Ciężko harował – żebrząc na żebraków, lecząc chorych, tworząc sierocińce i zamiatając w klasztorze. 



Dzieci w pierwszej klasie peruwiańskiej szkoły podstawowej czytają, jak to św. Marcin sprawił, że z jednej miski jedli kot, pies i mysz. Jeszcze inni mówią, że zadziwiało, kiedy buszujące po spiżarni myszy posłusznie szły za braciszkiem do ogrodu. 



Możemy wierzyć lub nie we wszystkie cuda, których dokonywał św. Marcin.

3 komentarze:

Avelina pisze...

Bardzo interesujące miejsce, szkoda, że to tak daleko od Polski, bo z chęcią bym tam pojechała. Ciekawy wpis i świetne zdjęcia, dzięki za przybliżenie tak wspaniałego miejsca. Pozdrawiam :)

Artur pisze...

Lima i Peru wogole sa ciekawe

Anna Maria pisze...

Dziękuję ogromnie. Moc pozdrowień.