Itaborai to mała brazylijska miejscowość okolicach Rio de Janeiro.
Miejscowość, która nie przyciąga turystów, taka jak wiele innych rozrzuconych
na całym świecie. Właśnie na niej obrzeżach znajduje się miejsce, o którym
większość nawet nie chce rozmawiać.
Jest nim leprosário – szpital dla
trędowatych. Kiedy się tam wybierałem miałem pewne obawy, gdyż nie miałem
większego pojęcia o tej chorobie. Przy wejściu do szpitala szlaban i budka
wartownika, ale, jako iż wizyta była umówiona, nie było problemu z wejściem.
W
oczy od razu rzuciło się – ku mojemu zdziwieniu – duże boisko do gry w piłkę
nożną. Wszedłem do budynku administracji i tam nastąpił pierwszy kontakt z
chorymi. Blisko 70-letni pan, który mając 18 lat zauważył w okolicach uszu
tworzenie się żółtych plam – był to początek trądu.
Ośrodek powstał w 1939
roku, obecnie przebywa w nim około 700 chorych na trąd. Wraz z chorymi
przebywają też ich rodziny, wskutek czego szpital to prawdziwa wioska, w której
mieszka około 7 tysięcy ludzi. Szpital – wioska robi wrażenie.
Wielu ludzi
mieszka w walących się barakach. Trudne warunki materialne jeszcze bardziej
potęgują ich ciężką sytuację zdrowotną. Pomimo iż wielu z chorych ma widoczne
ślady choroby: powykrzywiane palce; ślady amputacji dłoni, rąk, nóg; bielmo na
oczach; zniekształconą twarz – od każdego z nich bije radość życia.
Oni sami
nie wiedzą, w jaki sposób zarazili się trądem. Zdają sobie sprawę, że choroba
ta po części jest wynikiem uwarunkowania genetycznego, zaniedbań higienicznych
i niewłaściwego odżywiania się. Po odbyciu 3-miesięcznego zamkniętego leczenia
chorzy przeprowadzają się do wioski trędowatych.
Jak sami opowiadają, mimo że
nie ma formalnego zakazu wyjścia z wioski, są odrzuceni przez społeczeństwo,
często także przez własne rodziny. W wiosce starają się żyć normalnie i
przekazać radość życia tym, którym jej brakuje.
Tak jak w każdej wiosce widać
ludzi zatroskanych o własne domy; bary, w których mężczyźni obradują przy
butelce piwa; dzieci, bawiące się na ulicy; kobiety, plotkujące z sąsiadkami.
Szpital finansowany jest przez władze stanowe, ale wioska utrzymuje się sama i
w tym momencie rozpoczyna się problem. Nikt nie chce zatrudnić mieszkańców
wioski, wszyscy boją się zarażenia. Chorzy i ich rodziny starają się radzić
sobie sami. Korzystają też z ofiarności ludzi dobrej woli. Paczki z żywnością,
lekami, odzieżą, stare meble, kuchenki, lodówki są zawsze mile widzianym
podarunkiem.
Mimo iż większość ludzi nie chce mieć kontaktu z chorymi, w jednym z
budynków znajduje się pracownia, w której wolontariusze przychodzący z zewnątrz
dają nadzieję mieszkańcom wioski. W pracowni prowadzonych jest 21 różnego
rodzaju kursów, mających za zadanie ułatwienie normalnego życia mieszkańcom
wioski trędowatych.
Są to kursy szycia, wyszywania, tworzenia elementów
ozdobnych z materiałów pozyskanych z odzysku. Wielu mieszkańców wioski z
wykonania tych rzeczy czerpie radość oraz środki do godnego przeżycia. W
budynku znajduje się też pracownia malarska, gdzie niejeden z chorych odkrył
swój talent artystyczny.
Największy zachwyt wzbudza jednak entuzjazm
mieszkańców. Ze spokojem opowiadają o chorobie, ciesząc się z każdej, nawet
najmniejszej rzeczy. Ze spokojem opowiadają o konieczności amputacji palca,
nogi...
Pytani o dzieci, bawiące się wśród chorych, ze spokojem tłumaczą, że
nie boją się, iż one się zarażą, gdyż teraz już wiedzą, jak należy je chronić
przez chorobą, ale jakby się okazało, że dziecko się zarazi, to będą o nie dbać.
Obok pracowni informatycznej, gdzie mieszkańcy wioski mogą ukończyć kurs
komputerowy z odpowiednim certyfikatem, znajduje się apteka rozdająca leki
przeciw trądowi. Apteka i szpital – to jedyna różnica w stosunku do innych
wiosek, jaką można zauważyć na pierwszy rzut oka.
Po bliższej obserwacji można
zauważyć, że wioska stara się żyć normalnym życiem, tyle tylko, że ludzie z
„zewnątrz” boją się kontaktu z mieszkańcami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz