czwartek, 30 kwietnia 2009

Teotihuacan

Teotihuacan czyli w języku azteckim “miejsce gdzie ludzie stają się bogami” ma niepowtarzalny klimat. Teotihuacan powstał na Wyżynie Meksykańskiej w V i VI wieku i był największym ośrodkiem urbanistycznym okresu klasycznego w Ameryce, zajmowało powierzchnię dwudziestu kilometrów kwadratowych. W czasach Azteków miasto to od dawna leżało w gruzach.
Pierwsze wrażenie majestatycznej tajemnicy niestety psują wybetonowane, zażwirowane dróżki, drogi i ścieżki, rzesze naganiaczy próbujących sprzedać fleciki, figurki, kapelusze, wodę, biżuterię, łuki, strzały i podobne gadżety i rzesze samych turystów, snujących się wszędzie gdzie się da. Gdy jednak wykazać choć trochę zainteresowania, miejsce okazuje się jednym z najbardziej niezwykłych.
O prawdziwych mieszkańcach Teotihuacan wiemy bardzo niewiele, prawie tyle co nic. Nie wiemy jak nazywał się lud, który około 2 wieku przed Chrystusem osiedlił się w dolinie Meksyku przy jeziorze Xaltocan i który przez wiele wieków dominował nad Środkowym Meksykiem, Yucatanem, wpływami sięgając terenów dzisiejszego Hondurasu. Nie wiemy też tak naprawdę czemu cywilizacja Teotihuacan rozpadła się i zniknęła w VIII wieku.

Wierzono, że zostało ono wybudowane przez olbrzymów zwanych quinametin, żyjących przed pojawieniem się ludzi. To właśnie w tym miejscu narodził się Tlaloc „bóg który czyni wyrastanie z ziemi” przedstawiany jako wąż okryty piórami Quetzalcoatl będący starym bogiem, bogiem ognia i bogini wód lądowych zwana później przez Azteków Chalchiuhtlicue.




Wśród licznych budowli z czasów prekolumbijskiej architektury dominuje Piramida Słońca i Piramida Księżyca. Według wierzeń Azteków wybudowali je giganci i patrząc na ich wielkość z łatwością można uwierzyć, że są one dziełem olbrzymów. Bok podstawy Piramidy Słońca ma 225 metrów, a wysokość 65 metrów, żeby wejść na jej szczyt trzeba pokonać 248 schodki. Jest ona najwyższą piramidą w Ameryce i trzecią pod względem wielkości na świecie.
Aztecy, którzy przybyli do doliny Meksyku w XIII wieku, byli pod tak wielkim wrażeniem miasta, że nazwali opustoszałe od ponad 500 lat i porośnięte dżunglą ruiny "Miejscem tych, którzy poznali drogę bogów" i przez trzy wieki odprawiali w nim najświętsze rytuały. Uznali, że ogrom starożytnego miasta dalece przerasta mozliwości człowieka, a fakt jego opustoszenia musi skrywać w sobie potworną tajemnicę. Tajemnicę tak straszną jak ówczesne wierzenia Azteckie.



A czyż może być coś bardziej strasznego i mistycznego niż śmierć boga, który własną śmiercią składa ostateczną ofiarę? Dla Azteków tylko jedno mogło wymagać takiej ceny - słońce. Słońce bez którego nie byłoby nic, bez którego nie byłoby ani dnia ani nocy ani pór roku ani zasiewów. Teotihuacan stał się dla Azteków miejscem, w którym bogowie złożyli sami siebie w ofierze by wprawić w ruch słońce. Największą piramidę nazwali świątynią Słońca, a mniejszą świątynią Księżyca, a aleję prowadzącą do nich - Aleją Umarłych.




wtorek, 21 kwietnia 2009

Amazonia

Amazonia, cudowne królestwo przyrody, gdzie mieszkają ludzie mogący wyżywić się z tego co sama natura im przyrządzi. Ile razy słyszałem takie opinie. Trzeba przyznać że ilość i różnorodność owoców jakie daje Amazonia jest zadziwiająca. Tylko że trzeba wiedzieć co się nadaje do jedzenia i jeszcze jak się do takiego owocka zabrać. Weźmy dla przykładu açai. Owoc palmy bogaty w żelazo, bardzo przydatny dla organizmu. Jednak nie jest tak prosto do niego się dobrać, gdyż rośnie on na palmie która często sięga wysokości dwóch pięter albo i wyżej.
Najpierw trzeba wejść na palmę.
Tubylcy wykorzystują do tego worek założony na nogi.
Po dotarciu na szczyt palmy dobry nóż pomaga w zerwaniu açai.




Wydawać by się mogło że to już koniec zmagań z owocem lubiącym wysokości, ale nic z tego. Trzeba jeszcze oskubać jagody i z nich można robić bogate w witaminy i minerały dania.

Trochę prostsza sprawa jest z buriti. Ta palma jest niższa więc można do niej dobrać się z drabiny. Ale uwaga taka kiść często waży 50 – 60 kg.
Piłką do drzewa najlepiej się ją ścina
I teraz już tylko oderwać poszczególne owoce od kiści i przerobić je np. na lody.
Najprościej sprawa ma się z inga.
Zrywamy owoc z drzewa.
Przekręcamy go aby zielona osłona pękła. W środku mamy białą piankę w której jest czarne nasienie.
Wyjmujemy piankę z nasieniem i zjadamy smaczną piankę pozostawiając niejadalne nasionko.
smacznego

wtorek, 14 kwietnia 2009

Boliwia część III

W niedalekiej odległości od Santa Cruz, jakieś 10 minut jazdy od centrum miasta znajdują się wioski gdzie życie biegnie troszkę inaczej niż w mieście. Domy są tam kryte tylko trzciną, podłoga to klepisko, można tylko pomrzyj o asfalcie. Jak mówią mieszkańcy Santa Cruz tak samo wyglądała jeszcze w latach 50 poprzedniego stulecia.
Kraj ten wymaga również niebywałej cierpliwość. W zasadzie każdy ma na wszystko czas, nikt się z niczym nie śpieszy. W momencie kiedy jesteś załatwiany są w stanie załatwić jeszcze mnóstwo innych spraw no i umówiony czas to pojęcie bardzo względne. Najniższe zarobki to około 150$ za miesiąc pracy. Średnia płaca kształtuje się na poziomie 300 – 400 $, natomiast bogacze zarabiają około 1500$ na miesiąc. Jak widać sytuacja Polska przy tych płacach nie wygląda najgorzej.

Ciekawym wyjazdem jest podróż do Sanktuarium Matki Bożej w Cotoca. Ciekawym dlatego że trzeba przejechać przez tereny poza miastem i zobaczyć jak żyje prowincja. Same Cotoca to małe miasteczko, żyjące swoim życiem. Sanktuarium duże, typowy styl Ameryki Łacińskiej z dużą ilością spalanych świeczek.

Obok sanktuarium jest targ miejski, a przy nim comedor municipal czyli jadłodajnie miejska. To trzeba samemu przeżyć żeby zrozumieć. Najgorszy bar mleczny w epoce gierkowskiej przy tym to restauracja w hotelu Bristol. Zjedzenie czegoś to akt heroicznej odwagi. Na zdjęciach będzie można to sobie obejrzeć więc nie będę się więcej nad tym rozpisywał. Oczywiście po zjedzeniu trzeba było uzupełnić trunki żeby zabić wszelkie nieprzewidziane bakterie itp.



W okolicy Santa Cruz są też wydmy. Tylko że dojazd do nich to prawdziwa wyprawa. Nasza polna droga to prawdziwa autostrada w porównaniu z tym co tutaj było. Przejazd wpław przez rzekę, wyciąganie zakopanego w piachu osobowego samochodu i takie tam. Dobrze że nasz to terenowy wiec z trudem ale przejechaliśmy.




Ogólnie rzecz biorąc Santa Cruz i okolice to bardzo spokojny region, przyjazny dla turystów pod każdym względem, a szczególnie finansowym. Właśnie ten aspekt często jest decydujący przy wyborze kierunku podróży, a tutaj poza biletem lotniczym a Polski wszystko jest naprawdę bardzo tanie. Dla przykładu tylko podam że kolacja w drogiej restauracji z butelką dobrego wina i deserem to wydatek około 30$.